
Oglądaliście „Dzień Świra”? Sławna scena, w której główny bohater budzi się w łóżku, a poranny brzask wita znanym przez wszystkich Polaków zwrotem średnio-grzecznościowym, zaczynającym się na literę „k”? Na pewno znacie 🙂 W całym filmie występuje wiele sytuacji, które naszego bohatera irytują do szpiku kości, i czemu daje wyraz używając dźwięcznych i melodyjnych partykuł językowych, dających wyraz tejże niepohamowanej ekscytacji o zabarwieniu negatywnym. Czyli potocznie – co nas wkurwia, co nas boli.
Taki pozytywny – a jakże – temat, z przymrużeniem oka, chciałam Wam dziś przedstawić. Lista jest otwarta i śmiało zapraszam, po całym tygodniu możecie dopisać jakieś swoje sytuacje, które sprawiają, że przysłowiowo trafia was szlag, zalewa was krew i zastanawiacie się co jest nie tak z osobą, z którą przyszło Wam chwilowo dzielić wspólne metry kwadratowe w kolejce do kasy, tudzież oddychać wspólnym, narodowym powietrzem pod Paczkomatem.
Zaczynamy!
- Kolejkowi poganiacze, wózkowi wbijacze
Jestem w sklepie. Jako, że nienawidzę galerii, sklepów wielkopowierzchniowych, marketów itd. to staram się na te jakże urocze i pełne przygód wycieczki wysyłać małża, ale nie wiem dlaczego…czasem coś mnie podkusi, że sama się wybiorę. Chyba tylko po to, żeby się utwierdzić w przekonaniu, dlaczego tego nie cierpię. Pół biedy z tym, że za każdym razem kiedy wbijam do jakiegoś Oszą czy innego BiedoLidla, to akurat zmienia się aranżacja półek, i zanim znajdę wszystko po co przyszłam, to zdążę z tym cholernym wózkiem zrobić półmaraton i w to w całkiem dobrym tempie. No trudno, tak działa sklepowy marketing, czyli jak się zgubię, to może chociaż w ramach pocieszenia, wezmę coś czego nie szukam, ale akurat okaże się, że bardzo potrzebuje? No nic, koszyk już mam, pełen asortymentu potrzebnego bardziej lub mniej, czyt. wcale. I w te pędy do kasy… I tutaj, Moi Mili, rozgrywają się sceny dantejskie jak dla mnie. Co z tego, że osób w kolejce jest pięć, Pani kasjerka uwija się ekstremalnie szybko, produkty niemal lewitują jej pod palcami. I tak zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie mnie szturchał tym pieprzonym wózkiem w plecy, jakby to miało skrócić czas oczekiwania. A robią to tak zajadle, że nawet po delikatnym upomnieniu, jakby im rozum odbierało pchają się z tym wózkiem znowu. Bo oczywiście ktoś inny pcha się również na nich. Nie rozumiem. Krew mnie zalewa jak czuje że ktoś stoi bliżej niż ustawowe, morawieckie 1,5 metra. I nic nie działa, ani prośbą, ani groźbą, kolejkowi wózkowi wbijacze są niczym oszołomione tłumy na Black Friday w MediaCośtam.
2. Taksówkarze…pytający o drogę
Mój osobisty faworyt. Z całym szacunkiem i uwielbieniem dla kierowców taksówek. Korzystam dość często, i najczęściej trafiam na miłych, uprzejmych, którzy nie męczą niepotrzebną rozmową, ale jak mi się trafi czasem combo, to już pełen zestaw. Wsiadam i od razu wiem, że to nie będzie Relaxi Taxi. Jeśli przy dobrym ułożeniu gwiazd nie uderzy mnie smród fajek, bo Pan myślał, że się zdąży wywietrzyć (serio, kto jeszcze jara szlugi w aucie?!), to po chwili następuje standardowe pytanko o destynacje. A jako, że mieszkam na przedmieściach miejskiej dżungli, to w odpowiedzi słyszę „O Pani, a gdzie to? Jak tam jechać?”. Na szczęście moje zdolności topograficzne pozwoliły mi opanować drogę do domu, więc najczęściej jestem w stanie udzielić wskazówek dot. trasy ale… Panie, włącz sobie nawigację! Mamy XXI wiek, Musk wysyła w kosmos Tesle i manekiny, a Pan nie wie jak skorzystać z navi. Mało co mnie tak irytuje, jak taksówkarz pytający o drogę. Może lepiej ja poprowadzę?
3. Covidowi wariaci, per oszołomy
Z całą powagą sytuacji epidemicznej na świecie – nie jestem antymaseczkowczynią (próbuję podążać za feminatywami, ale ta brzmi wyjątkowo dziwnie, nieprawdaż?), przestrzegam w miarę możliwości reżimu sanitarnego, blablabla, no wiecie o co chodzi. Ci, co myli łapy wcześniej – myją dalej, a pozostali zaczęli to robić dopiero jak nastał Covid. Ale nie w tym rzecz. Myjesz te ręce, chuchasz w te maseczki, dusisz się, dzieciom nawet zakazujesz lizania poręczy w autobusie, czy na klace schodowej! Borze szumiący! Takie poświęcenie dla sprawy, aż tu nagle…spotykasz Mistrza Kung-Fu-Covid. Ostatnio miałam spotkanie z takowym prawie ze twarzą w twarz, czy tam maską w brak maski. A dlaczego brak? Otóż, złamałam prawo, przyznaje się bez bicia. Na moim odludkowie podjeżdżam do paczkomatu (żeby zminimalizować potencjalne ryzyko przy kontakcie z kurierem, hellou!), wysiadam z auta. Uff, nikogo nie ma, więc niczym rasowy przestępca, za pomocą aplikacji próbuje zdalnie otworzyć skrytkę, żeby już zupełnie skrócić czas ekspozycji na śmiercionośne powietrze (bo jak wiemy, tlen zabija), aż tu nagle…wyskakuje na mnie. Zamaskowany, w przyłbicy i w gumowych rękawiczkach. Słowo daję, że jeszcze rok temu na widok takiego zaczęłabym uciekać 🙂 Ale teraz jestem ostoją spokoju, i nawet taki wariatuncio mnie nie ruszy. We mnie automatycznie rodzi się poczucie winy, bo przecież stoję od człowieka 10 metrów dalej, a on do mnie krzyczy, ze ja sieję śmiercionośne zagrożenie, jestem nieodpowiedzialna, a na koniec jeszcze oberwało mi się nawet w sferze moralnej, gdyż Pan nie omieszkał ocenić jakie to ja muszę mieć nieczyste sumienie. Poradziłam mu oczywiście bardzo grzecznie, żeby swoim sumieniem się zajął, ale jak już mgliście za plecami słyszałam teksty o jego krwawiącej duszy, to autentycznie zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam do czynienia z jakimś objawionym medium, tudzież innym posłańcem.
Wiecie co mnie w tej historii najbardziej wkurzyło? Że o ile owszem – maskę powinnam mieć, mój błąd, o tyle nie spodziewałam się tłumów o godzinie 21 w mojej okolicy. Kto tu mieszka, ten wie 🙂 Ale rzecz w tym, że kiedy w domach, w blokach odstawia się istna patologia, ludzie się tłuką, starzy piją, dzieci głodne, brudne zaniedbane, albo jeszcze gorzej – wobec których jest stosowana przemoc – to najczęściej nikt nic nie zrobi. Nikt się nie odezwie, bo nie jego sprawa, nie będzie się wypowiadał…może to było JEDNORAZOWE. Ale proszę bardzo – teraz mamy Covid i strażników prawilności, którzy bez cienia zawahania i tupetu wjadą Ci na psyche, sumienie i buk wie co jeszcze. Kowboje, strażnicy Teksasu na biało-czerwonym narodowym rumaku, czy tam innym osiołku. I będą Cię pałować o to, że im zatruwasz narodowe powietrze, nie zważając na to, że może to było JEDNORAZOWE niezałożenie maseczki.
Ahh…piątek, piąteczek piątunio, prawda? Człowiek sobie wyleje troszkę gorzkich żali, to od razu lżej na duszy. A, nie, ja przecież mam nieczyste sumienie, więc mi już nic nie pomoże, ale może chociaż Wam? Jak tam u Was? Co Was wyprowadziło z równowagi w tym tygodniu? Nie wierzę, że w czasie wiecznego home office’u i narastającej społecznej nienawiści cały tydzień przebrnęliście bez napotkania chociaż jednego kaszlącego na was człowieka ? 🙂
Cheers! Za udaną piątko-sobotę, bo jak wiemy niedziela, to już taki mały poniedziałek…a wtedy do listy będzie można dopisać zapewne kilka nowych punktów.
Photo by ROMAN ODINTSOV on Pexels.com