
Przyjęło się mówić, że osoby wysoko wrażliwe czują więcej i bardziej. I to jest absolutne minimum, żeby móc zacząć mówić o tym temacie. Zaliczam się do takich osób, lubię spędzać czas z ludźmi, ale zawsze po bardziej absorbujących wydarzeniach moje ciało wręcz woła o spokój, łaknie ciszy i samotności. Po to by zachować równowagę i balans. Zbyt dużo dźwięków, tłum, ruchliwe miejsca, intensywne bodźce – wszystko to odbiera mi energię i zaburza normalne funkcjonowanie. Mam tendencje do ponadnormatywnego zamartwiania się, wszystko przeżywam podwójnie i biorę do siebie. Wiele lat zajęło mi przejście z trybu walki z tym, do akceptacji. Tak mam, moje baterie emocjonalne szybko się wyczerpują. Mogę z egzaltacją przeżywać byle głupotę, ekscytować się rzeczami, których niektórzy nawet nie zauważają. Ale każda taka intensywna emocja niesie za sobą ostre narzędzie, które niemal na wskroś tnie moją wytrzymałość. I te kawałki trzeba później poskładać. Ja wiem jak to zrobić. Mam swoje metody. Relatywny spokój, izolacja, zupełna cisza. Muszę napełnić swój kubeczek, żeby móc podzielić się czymś dobrym z innymi. Jeśli moje baterie są wyczerpane, nie umiem być empatyczna, kochająca i wyrozumiała. Nie umiem. I rozumiem to i daję sobie do tego przestrzeń. Oczywiście tyle mam tej przestrzeni, ile dadzą mi dzieciaki. Taki lajf. Mogę pieprzyć coachingowy bullshit, ale rzeczywistość jest o tyle brutalna, że nie mam czasu na praktykę zen i innych technik relaksacji w takiej ilości, w jakiej mogłoby to przynieść jakikolwiek efekt. Więc wjeżdża kawa, dobra muzyka albo po prostu zamykam się na dziesięć minut w pokoju, i zbieram kawałki siebie w całość.
Bycie wysoko wrażliwym i świadomym tego, to trochę taka relacja love-hate. Z jednej strony nie zamieniłabym tego na nic innego. Kocham to, że te piękne emocje przeżywam z taką siłą. To jakby mieć eliksir, który koloruje dla Ciebie świat, ludzi i doznania. Kochasz bardziej, uwielbiasz całym sercem. To daje ogromnego kopa. Ale z taką samą siłą, po stokroć przeżywam każdą porażkę, każdy stres, niepowodzenie, nerwy i rozczarowania. I rozmyślam. Królowa wymyślania najgorszych scenariuszy.
I tutaj dodajemy do historii dodatkowy wątek. Wysoko wrażliwe dziecko. Można by pomyśleć – ciągnie swój do swego. Jaka mama, taka córka. Logika wskazywałaby, że jako iż sama jestem typem wysoko wrażliwym, to powinnam doskonale wiedzieć co czuje moja córka, umieć jej pomóc, zrozumieć ją. Zaskoczę Was. Jest zupełnie odwrotnie.
Młoda jest szalenie inteligentna (cóż innego mogę rzec o swej pierworodnej, oczywista oczywistość 🙂 ), szybko się uczy, walczy o swoje. Serce mi się topi, gdy widzę, jak przytula młodszą, by ta nie płakała, karmi ją albo daje buziaki i rozśmiesza. Mimo swoich niespełna czterech lat, wydaje mi się, że dużo rozumie. Ale nie rozumie tego, że po mamusi odziedziczyła wyjątkową wrażliwość. I pisząc „wyjątkową”, mam na myśli wręcz tragiczną. Gdy się śmieje, to do utraty tchu, gdy rozpacza, to tak jakby się kończył świat i nieboskłon płacze razem z nią.
Przez długi czas dawałam się przekonywać, że jest po prostu rozkapryszona i nerwowa. Źle się zachowuje. Nawet posłużę się moim ulubionym zwrotem „jest niegrzeczna”. Ale to nieprawda. Bolesne dla rodzica jest przyznanie, że od początku droga z dzieckiem nie jest łatwa, że się nie dogadujecie. Że dziecko płacze więcej, rozpacza, krzyczy. A Ty nie rozumiesz. Ja nie rozumiałam. Dalej tak jest, ale z całych sił próbuję wczuć się w to co ona może przeżywać.
Ja rozumiem dlaczego jestem rozdrażniona. Wiem z czego to wynika i w miarę możliwości wiem jak temu zaradzić. Młoda nie wie. Nie rozumie jeszcze swoich emocji. Próbuję ją z nimi zapoznawać. Jest teraz na rynku cały wachlarz pomocy dydaktycznych, głównie książek, które możliwie przystępnie pomagają dzieciom zrozumieć co dzieję się z ich ciałem, kiedy emocje przejmują kontrole i jak sobie pomóc.
My jako dorośli nie zawsze sobie z tym radzimy. Nie zawsze potrafimy zrozumieć sami siebie i kontrolować nasze uczucia. Co dopiero dzieci?
Piszę to dziś, jako kolejny wpis z serii autoterapii dla siebie jako rodzica. Nie raz rozkładałam ręce. Nie raz zdarzyło mi się płakać z bezsilności i braku pomysłu jak mogę jej pomóc, by nie czuła się tak przytłoczona bodźcami zewnętrznymi. Przebodźcowanie potrafi nas – wysoko wrażliwych – sponiewierać niemal do utraty tchu. Całe ciało zdaje się boleć tylko dlatego, że nie ma magicznego włącznika, który mógłby zastopować dopływ impulsów i nadmierne odczuwanie. Dla tak małego dziecka to musi być koszmar, kiedy sygnały z ciała i umysłu (które jeszcze na tym etapie są odczytywane jako takie same) powodują takie rozdarcie. Dlatego potrafią krzyczeć, wrzeszczeć, płakać i doprowadzać starych do szału i poszukiwania okna życia. Dla siebie 🙂
Nie mam na to lekarstwa. Nie mam złotego środka i robię co mogę żeby ją zrozumieć. Jeśli nic nie dociera to po prostu jestem. Czekam, aż wreszcie zrzuci z siebie największy ciężar i ostatecznie zechce się przytulić krusząc cały swój ból. Ja mam tak samo, ale wiem, że gdy się wykrzyczę, czy wypłaczę, to zrzucę z siebie kolce jeża i pozwolę się ukoić. Czasem to ukojenie przychodzi samo, ze mnie. Czasem potrzebuję kogoś, kto pomoże mi się odnaleźć i wyciszyć. To jest okropnie ciężkie. I gdyby mi ktoś powiedział kiedyś, że opieka nad dzieckiem wyjątkowo wrażliwym, jest ogromnym wyzwaniem, to pomyślałabym, że przesadza. Nic nie może być takie trudne. Ale rzeczywistość jest jaka jest. I jeśli dotychczas w życiu zmagałam się z różnymi cięższymi bardziej lub mniej doświadczeniami, to niemal czteroletnia przygoda w byciu mamą wysoko wrażliwej dziewczynki nauczyła mnie najwięcej. Zarówno pod kątem merytorycznym – jeśli chcesz dziecku pomóc to musisz się edukować, ale nauczyło mnie też pokory. Żadne książki i mądrości nie dadzą więcej niż czas i kursy live, 24/7 z dzieckiem.
Mogę narzekać, mogę płakać, mogę martwić się czy nie będzie zbyt delikatna, czy życie nie przeczołga jej gdy wyfrunie z domu. Zawsze będę się zastanawiać, czy właśnie nie przeżywa w głowie największej bitwy, nie cierpi. Bo jest wyjątkowo wrażliwa. Ale z tym idzie w parze jedna cudowna cecha. Ona potrafi pięknie czytać emocje. Rozszyfrowuje mnie. Ja wychodzę z założenia, że nie ma złych emocji, na każde jest miejsce i czas. Nie gram przed dziećmi cyborga, który nigdy się nie złości, nie irytuje, nie cierpi czy nie płacze. Dlatego też wbrew poradnikom, czasem uronię łzę na oczach dzieci. I gdy to się zdarzyło, młoda podeszła do mnie, przytuliła się, i powiedziała, że jest tu ze mną i przytula mnie, żebym już jutro obudziła się wesoła. Dla niej to jest takie proste. Oczywiście dodała też, że muszę się od nowa pomalować, bo oczy mi spłynęły 🙂 Wrażliwa, ale praktyczna. Mała kobietka.
Dlatego drogi Rodzicu Wrażliwego Dziecka. Dasz radę. Wytrwasz. Dla tych kilku drobnych momentów. Masz pod skrzydłami emocjonalną galaktykę. Ona już jest uporządkowana i doskonała, tylko pozwól jej lśnić swoim światłem. Nieodbitym.