
A niunia już siedzi? A stoi? A chodzi? Te pytania spędzały mi sen z powiek. I zapewne to uczucie towarzyszyło wielu z Was. Zwłaszcza tym, których znaczenie takich zwrotów jak „siatki centylowe, skoki rozwojowe, kamienie milowe” przyprawiają o ciarki. Wszystkie te metryki mają umieścić nasze dziecko w jakimś punkcie na drodze rozwoju. Czy możemy już odhaczyć kolejną umiejętność, czy też nie.
To będzie wpis z serii auto-terapia dla rodzica. Czyli moja osobista relacja z pola bitwy, jakim jest rozwój motoryczny małego człowieka od urodzenia do drugiego roku życia. Postaram się przybliżyć Wam ścieżkę rozwojową młodszej córki, więc pozwolę sobie nakreślić ogólne tło wydarzeń, by łatwiej było zauważyć pewne zależności i moje matczyne niepokoje.
Natalka urodziła się o czasie, poprzez planowane cesarskie cięcie. Nie uzyskała początkowo 10 punktów Apgar, ponieważ miała przejściowe problemy adaptacyjne z oddechem. Co często zdarza się u dzieci „cesarkowych”, natomiast mnie przyprawiło o kilka siwych włosów więcej już na samym początku naszej wspólnej drogi. Pierwsze tygodnie to była sielanka, jakiej nie poznałam ze starszą córką – Natali spała pięknie, jadła ponadprzeciętnie i generalnie była uciechą dla całej rodziny. Poza jednym małym aspektem. Przez to, że była taka spokojna i dużo spała – nie osiągała tych przysłowiowych rozwojowych kamieni milowych o czasie. Później nauczyła się trzymać samodzielnie głowę. Później niż jej rówieśnicy zaczęła przekręcać się z brzucha na plecy i odwrotnie. Później nauczyła się siadać, stać czy czworakować. I to nie tak, że mnie to niepokoiło. Jak przeciętną matkę-wariatkę, ale już jakby nie było, drugiego dziecka, spędzałam godziny na szukaniu odpowiedzi i źródeł opóźnienia u młodej. Nauczona doświadczeniem, pierwsze pytania kierowałam do lekarzy podczas badań kontrolnych. I niestety – co przyczyniło się do uśpienia mojej czujności – zawsze słyszałam „Wszystko jest OK, jeszcze ma czas”. A czas skończył się w wieku mistycznych 18 miesięcy, inaczej 1,5 roku dziecka, kiedy to młoda powinna już postawić pierwsze kroki, ale to nie nastąpiło.
Jej umiejętność stania czy przemieszczania się przy meblach też pozostawiała wiele do życzenia. Stawiała stopy zrotowane bardzo na zewnątrz, o czym wspominałam na konsultacjach nie raz i nie dwa.
Miesiąc przed magicznym wiekiem 18 miesięcy byliśmy konsultowani przez kilku specjalistów, m.in. ortopedę i fizjoterapeutę. Niestety nie trafiłam na zbyt poświęconych swojemu powołaniu lekarzy. Nadal słyszałam „wszystko jest OK”. Upatrywano powodów tego opóźnienia w tym, że może doznała jakiegoś mikro niedotlenienia okołoporodowego. Zaś neurologicznie nie wykazywała żadnych znamion uszkodzenia struktur mózgowych. Lekarze wskazywali też na jej gabaryty (duża waga urodzeniowa, zawsze wysoki centyl wszystkich możliwych wymiarów) i niskie napięcie mięśniowe oraz wiotkość stawów. Ale w dalszym ciągu słyszałam „wyjdzie z tego, ma jeszcze czas”.
Natali ma dziś już ponad 20 miesięcy, potrafi sama stać, nadal jednak sama nie chodzi, chociaż dziś zrobiła kilka samodzielnych, chwiejnych pierwszych kroków. Dla mnie czas się zatrzymał i jestem z niej ogromnie dumna. Ale to by się nie wydarzyło, gdybyśmy finalnie nie trafiły pod opiekę fantastycznej fizjoterapeutki, która uspokoiła wszelkie moje matczyne wyrzuty i lęki o jej zdrowie i rozwój. Młoda faktycznie ma delikatnie opóźniony rozwój ruchowy, ale nie jest to związane z żadną ciężką wadą, jedynie zespół czynników, które nie zostały wyłapane na czas i pomoc nie została jej udzielona odpowiednio wcześnie.
Mam oczywiście trochę żal do siebie o to, że niewystarczająco drążyłam temat i nie naciskałam na odpowiednią diagnostykę. Z drugiej strony jestem zła, że pomimo dobijania się od drzwi do drzwi, nikt nam odpowiednio wcześnie nie pomógł, i byliśmy odsyłani za każdym razem z komentarzem „jeszcze ma czas”.
Możecie się śmiać, możecie się ze mną zgodzić lub nie, ale jest coś takiego jak matczyna intuicja. I teraz wiem, że trzeba jej częściej słuchać. Ja próbowałam ją w sobie wyciszyć, ponieważ wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nie mam racji, jestem w błędzie i robię problem tam gdzie go nie ma. Dopiero gdy młoda skończyła 1,5 roku lekarze zaczęli pytać „dlaczego nie zgłosiliście się wcześniej?”. Serio? Serio – nie zgłosiliśmy się? Byłyśmy tu! Waliłyśmy drzwiami i oknami, by ktoś się zainteresował. Ale nasz cudowny system opieki zdrowotnej działa tak, że wszystko, co jest zgodne z tabelką czy siatką centylową – jest OK, a spróbuj tylko trochę się wykruszyć, to już traktują Cię jak chorego (w tym przypadku dziecko), a z matki/opiekuna osobę niekompetentną i niewystarczająco troszczącą się o dziecko. Dodajmy, że siatki centylowe i umowne kamienie milowe to tylko średnia. Uśredniony wiek, w jakim dzieci powinny opanować konkretną umiejętność.
Ostatnie miesiące to był ciężki czas, nerwy i dużo moich wątpliwości związanych z rozwojem Natalii. Czas pokazał, że upór i determinacja w końcu przyniosły efekt, i gdybyśmy wcześniej trafili pod opiekę kompetentnego fizjoterapeuty – może udałoby się wyprostować wszystko wcześniej. Natomiast gdybanie już nic nie da. Cieszymy się z tego co jest i staramy się rehabilitować małą możliwymi, dostępnymi sposobami.
Dodam tutaj jeszcze jedną rzecz, w którą ślepo wierzyłam, a jednak okazała się nie do końca prawdą. Od zawsze wszyscy wkoło przekonywali mnie, że dziecko dla zdrowego i harmonijnego rozwoju powinno jak najwięcej hasać bosą stópką. I sama zapewniałam dziewczynom głównie taką stymulację stopy, wierząc, że jest to jedyna droga do zdrowego rozwoju. Jednak to nieprawda. Bosa stópka owszem – u ZDROWYCH dzieci. Natomiast jeżeli dziecko ma zdiagnozowane jakiekolwiek wady strukturalne, anatomiczne czy motoryczne zwłaszcza kolan czy stawów skokowych – prawdopodobnie najbezpieczniejsze będzie delikatne usztywnienie kostki odpowiednim obuwiem, by pozwolić stopie uzyskać właściwą powierzchnię podparcia i umożliwić na dalszych etapach prawidłowy wzorzec ruchu i chodu. Oczywiście takich decyzji nigdy nie podejmujemy sami, by nie zrobić dziecku krzywdy i nie zaburzyć prawidłowego rozwoju.
Chcę Wam tylko powiedzieć, byście bardziej wierzyli w siebie, traktowali swoje lęki o zdrowie dzieci z należytą powagą, starannie przyglądali się maluchom i nie dali w sobie uśpić czujności i instynktu. Oczywiście nie mówię tu o bieganiu do szpitala z każdym katarem, bo jak wiadomo – większość naszych obaw nie ma pokrycia w rzeczywistości i okazują się najczęściej błahostką. Lepiej jednak zapytać jeden raz za dużo, niż za mało i mieć wyrzuty sumienia z powodu zaniedbania jakiegoś tematu. Trzymajcie się ciepło i uwierzcie w potencjał swoich dzieci. Są wyjątkowe i potrzebują jedynie naszego właściwego wsparcia i miłości.